(Sory, jeżeli w tekście będą spoilery)Zacząłem oglądać ten film z lekką dozą niepewności, po pierwszych paru minutach stwierdziłem,że jest mocny, po następnych, że jest dobry, po kolejnych, że jest zarąbisty a przy końcówce myślałem, że padnę z zażenowania. Co tam tak w ogóle się stało? Niby film ma być o zemście i o prawie do niej a na końcu pojawia się jakiś moralistyczny bełkot. Nie rozumiem twórców. Najpierw pokazują jak bohater kroi na 20 kawałków oprawcę swojej rodziny. Jest to scena, której na prawdę długo by szukać w innych pozycjach. Jak się ją ogląda, to duża część osób pomyśli: wreszcie się ktoś nie bał i nakręcił zemstę tak jak by się ją chciało obejrzeć - w końcu właśnie coś podobnego powinno spotkać takiego typa. Więc skoro kręci się tak odważną scenę, gdzie ktoś bierze prawo w soje ręce, to moim zdaniem powinien już do końca poprowadzić ostro fabułę i nie próbować nagle moralizować wszystkich. Każdy wie, że system w wielu przypadkach jest zły więc historia typu co by było gdyby moim zdaniem lepiej by się sprzedała. Ja naprawdę nie miałem ochoty słuchać bredni tego murzyna, który najlepiej powinien biegać opatulony w amerykańską flagę i trzymać Biblię w zębach. Bardzo się rozczarowałem. Pomijam już oczywiście sposób nakręcenia tej końcówki, która nijak się trzyma kupy.
dobrze się zapowiadało, ale w pewnej chwili nastąpił klik! - i wjazd na pełnoprawną amerykańską mamałygę. Podobnie było z filmem Silent Hill, pół filmu genialne, oddające klimat pierwowzoru, a w połowie trybiki reżyserowi wróciły na ,,słuszne'' tory i zaczęło się karmienie widza kaszką bebiko